
(1967)
Nadal jesteśmy w pamiętnym 1967 roku, który obfitował w niemal niezliczoną ilość doskonałych, interesujących płyt. Większość z nich została niesłusznie zapomniana, ale wydano wówczas również takie, które do dzisiaj są uważane za kultowe. Za kamienie milowe w rozwoju muzyki rockowej.
Jedną z nich jest debiutancki album grupy The Doors, zatytułowany po prostu „The Doors”.
Ta grupa od początku była tworem mało typowym. Składali ją ludzie, którzy nie do końca chcieli być kimś w rodzaju gwiazd rocka, bożyszczami tłumów.
Ray Manzarek (instrumenty klawiszowe) pragnął tworzyć muzykę, która jego zdaniem nie przystawałaby do ówczesnych mód w muzyce młodzieżowej.
Jim Morrison uważał siebie za poetę. Po trosze spadkobiecę bitników, po trosze za reprezentanta całkowicie nowej sztuki pisania wierszy i tekstów.
A John Densmore i Robby Krieger widzieli siebie raczej jako muzyków jazzowych.
I z tak różnych postaw i oczekiwań narodziła się muzyka, oryginalne brzmienie i przekaz, który do dzisiejszego dnia otoczony jest prawdziwym kultem.
Album „The Doors” był nagrywany w trakcie 1966 roku.
Ukazał się na samym początku 1967, bo już 4 stycznia, a więc niemal pół roku przed nastaniem „Lata miłości”. Mimo to zespoł, a głównie Ray Manzarek bacznie obserowował wszystko to, co działo się w muzyce światowej w tamtym czasie. Ponieważ 1966 stworzył podwaliny muzyki psychodelicznej, nowego sposobu komponowania i brzmienia, nie umknęło to uwadze leadera The Doors.
Na debiutanckiej płycie można się więc doszukać wielu wątków nawiązujących do nowego trendu. Jednym słowem The Doors nieco wyprzedzili czas.
Muzycy:
Jim Morrison – wokal
Ray Manzarek – instrumenty klawiszowe
Robby Krieger – gitara, gitara basowa
John Densmore – perkusja, instrumenty perkusyjne
Utwory:
"Break on Through (To the Other Side)" – 2:25"Soul Kitchen" – 3:30"The Crystal Ship" – 2:30"Twentieth Century Fox" – 2:30"Alabama Song (Whiskey Bar)" – 3:15"Light My Fire" – 7:07"Back Door Man" – 3:30"I Looked at You" – 2:18"End of the Night" – 2:49"Take It as It Comes" – 2:13“The End” – 11.35
Nie ma większego sensu by tym razem opisywać każdy utwór z osobna.
Warto jednak napisać coś o ogólnym brzmieniu tego albumu. Jest ono raczej surowe i momentami brudne. Czasem słychać wyraźny przester niektórych instrumentów. Trudno podejrzewać że są to błędy popełnione przez reżysera dźwięku, lub brak należytej uwagi z jego strony podczas nagrywania debiutującego zespołu. Sprawiają wrażenie zamierzonego efektu. Ta szorstkość i pozorne zabrudzenia dźwięku, tylko podkreślają dramatyzm muzyki.
Właściwie wszystkie kompozycje zawarte na tym albumie są majstersztykami, zarówno jeżeli chodzi o brzmienie, aranżację, sposób grania wszystkich muzyków i oczywiście głos Jima Morrisona. Mroczny, depresyjny, budzący w słuchaczach niepokój…
Warto jednak zwrócić uwagę na kilka piosenek, które zdecydowanie wybijają się na tle całego albumu.
Już pierwszy utwór „Break on Through” wprowadza słuchaczy w nastrój, który będzie im towarzyszył do ostatniej sekundy tej płyty. Mimo, że jest dynamiczniejszy od pozostałych kompozycji, to brzmienie i wszystkie szczegóły są tożsame z pozostałymi piosenkami.
Drugi kawałek „Soul Kitchen” ma ciekawy feeling i atmosferę. Później był wykorzystywany przez wielu wykonawców, w tym m.in. przez jazzową orkiestrę Buddy-ego Ritcha.
"The Crystal Ship" to spokojny i pozornie relaksujący kawałek, w którym nadal przebija mroczny i depresyjny nastrój. Zaryzykuję twierdzenie, że miał on duży wpływ na to, co znacznie później robił Nick Cave.
Bodaj najbardziej znanym utworem pochodzącym z tej płyty (chodzi mi wyłącznie o laików..) jest piąty z kolei „Alabama Song”. Nie jest to kompozycja zespołu. Pochodzi z „Opery za trzy grosze” Bertolda Brechta, ale o tym wielu słuchaczy niestety nie wie. Grupa jednak nadała tej piosence własny, charakterystyczny rys, który zadecydował o tym, że większość ludzi uważa go za ich kompozycję.
„Light my Fire” to szósty numer na płycie. Mocno skandalizujący, seksualny i śmiały. Wiele stacji radiowych odmawiało jego emisji, a na koncertach w wielu miastach w USA zespół miał zakaz jej wykonywania. Trzeba dodać, że niewiele sobie z tych zakazów robił. Utwór ozdobiony jest długą środkową częścią, wypełnioną improwizacjami, co spowodowało, że na potrzeby wydania go na singlu, jak również prezentacji radiowych, wycięto z niego większą część tego instrumentalnego środka.
„The End” ostatni utwór na płycie. Trwający ponad 11 minut. To psychodelia w najczystszej postaci, ale psychodelia typowo „doorsowska”. Kompozycja mroczna, powolna i hipnotyzująca. Absolutnie genialny kawałek… Niesamowite, przestrzenne partie instrumentów klawiszowych. Jak ze snu.
Moja ocena
Debiut zespołu, który w rekordowym czasie stał się prawdziwą legendą. Stworzył własne, niepowtarzalne brzmienie, własny styl pisania tekstów, oraz wizerunek sceniczny odbiegający od dotychczasowych norm i tradycji. Chociaż Morrison przez niektórych krytyków był uznany za nadambitnego grafomana, to jednak większość znawców poezji do dzisiaj uważa go za ważnego i zdolnego twórcę.
„The Doors” to płyta, którą po prostu należy posiadać w kolekcji. Sięgać po nią od czasu do czasu i delektować się wszystkim co na niej zawarto.
Marek „Maro” Kulesza
Nadal jesteśmy w pamiętnym 1967 roku, który obfitował w niemal niezliczoną ilość doskonałych, interesujących płyt. Większość z nich została niesłusznie zapomniana, ale wydano wówczas również takie, które do dzisiaj są uważane za kultowe. Za kamienie milowe w rozwoju muzyki rockowej.