Nowe Standardy Audio - Postęp?

Nowe Standardy Audio - Postęp?

Postęp, czy może manipulacja handlowców?


W poprzednim felietonie pisałem o przenośnych głośnikach Bluetooth.

Wyraziłem opinię, że są one czymś w rodzaju dawniej popularnych, przenośnych radioodbiorników i radiomagnetofonów. A ponieważ, siłą rzeczy, dźwięk z nich dobiegający jest na ogół odbierany jako mało stereofoniczny, czyli de facto to swoisty powrót do prezentacji pseudo-monofonicznej.

Takie głośniki to z pewnością postęp. Technologiczny i użytkowy.

Ale nie jakościowy. 

Trudno jest korzystając z takich urządzeń delektować się naturalnym i dokładnym dźwiękiem. I nawet nie chodzi mi o zawężoną stereofonię, która do złudzenia przypomina monofonię. Chodzi o samo brzmienie, które jest odległe od naturalności, czy neutralności.

Niby postęp, a jednak według moich kryteriów poważny krok wstecz. Jak również dla osób przywiązujących dużą wagę do dokładności dźwięku.

Raczej rozpatruję to w kategoriach gadżetu.

Kolejnymi nowatorskiego autoramentu ułatwiaczami życia są np. Soundbary.

Stworzono je w momencie, kiedy upowszechniały się płaskie telewizory: Plazmowe, LCD i LED. Ponieważ ich gabaryty wykluczały zainstalowanie w nich głośniczków o konstrukcji pozwalającej na uzyskanie stosunkowo wysokich poziomów głośności, a także nasycenia tonami średnimi i niskimi, Soundbary miały być panaceum na tą przypadłość.

Co prawda, na ogół same były niewielkie. Niskie i bardzo długie, ale wyposażone w całą baterię głośniczków, których suma potrafiła zagrać znacznie głośniej i pełniej niż te, w które wyposażono telewizor. Ponieważ mimo to nie dysponowały głębokim basem, można było posłużyć się Subwooferem, który dodatkowo pompował wystarczające ilości niskich tonów, tak by efekt ogólnego dźwięku sprawiał wrażenie w miarę pełnego spektrum. W miarę...

Na początku zaistnienia tego nowego podejścia do kwestii nagłośnienia, wszystkie te urządzenia były połączone z telewizorem, jak również ze sobą, przy pomocy okablowania. Potem, ktoś wpadł na pomysł, żeby te kłębiące się przewody wyeliminować. I tu w sukurs przyszedł standard Bluetooth. Soundbar mógł już być łączony bezprzewodowo zarówno z telewizorem jaki i subwooferem. Cenny wynalazek dla wszystkich, którzy wszelakiej „kablologii” nienawidzą całym swoim jestestwem.

Prawdę powiedziawszy, jeżeli ktoś posługuje się Soundbarami i Subwooferami do zwykłego, normalnego oglądania telewizji, to być może jest to godne uwagi i niegłupie rozwiązanie. Właściwie na pewno jest rozwiązaniem rozsądnym, jeżeli ktoś lubi oglądać telewizję z obszerniejszym dźwiękiem.

Natomiast, w moim pojęciu, używanie dokładnie tego samego zestawu do słuchania muzyki jest nieporozumieniem. Jeżeli te sprzęty połączone są z telewizorem kablami, to i tak muzyka wydaje się pozbawiona wielu istotnych szczegółów. Niemal okaleczona.

A jeśli całe połączenie odbywa się przy pomocy standardu Bluetooth, dochodzi do tego to, co w tym typie połączeń jest największą wadą. Znaczna strata sygnałowa i brak szczegółowości w stosunku do jakości jaką zapewniają normalne kable. Powoduje to, że muzyka jest mało czytelna i mało wciągająca.

Trzeba też dodać, że Soundbary wcale nie były konstruowane z myślą o odsłuchach muzycznych.

Jednak jest spora rzesza użytkowników, którzy właśnie w taki sposób postępują.

Część z nich wpadła na taki pomysł samodzielnie. Część jednak nie. A jeżeli nie wymyślili tego sami, to albo podpatrzyli takie rozwiązanie, albo ktoś im je podpowiedział.

Zmierzam do bardzo konkretnej teorii.

Kiedyś, ale wcale nie tak dawno, pracowałem przez krótki czas w jednym z wielkopowierzchniowych sklepów trudniących się handlem ogólnie pojętą elektroniką.

Na rozmowę kwalifikacyjną poszedłem jako fachowiec od klasycznego, domowego audio-stereo, oraz od muzyki, a konkretnie od płyt CD. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na miejscu przekonałem się, że tak naprawdę wszystkie moje wiadomości okazały się nie tylko całkowicie zbędne, ale nawet mogły okazać się szkodliwe dla pracodawcy.

Dziwne? Wcale nie, bo być może zdarzyłaby mi się sytuacja, kiedy zacząłbym opowiadać klientom o tym jak miło się słucha muzyki z dobrze dobranych klocków audio. Tyle, że taki klient nie mógłby ich kupić na miejscu. Musiałby pofatygować się po nowy obiekt marzeń do wyspecjalizowanego, regularnego salonu. Czyli jego ciężko zarobione pieniądze zostałyby tam, a nie w sklepie wielkopowierzchniowym.

A musiałoby się tak stać, bo wspomniany przeze mnie sklep takich rzeczy od dawna nie ma w ofercie. Owszem coś tam posiada na półce, ale są to najtańsze klocki jednej czy dwóch znanych firm. Zero wyboru. Chociaż niedawno dowiedziałem się, że ich tych najprostszych klocków tam się nie uświadczy.

Dyrektor placówki, który rozmawiał ze mną na wstępie, twierdził, że domowe audio już się nie sprzedaje. Generalnie to już przeżytek i należy klientów namawiać na najnowocześniejsze rozwiązania.

Ale jak miałoby się sprzedawać, skoro te żałosne kilka klocków stojące na półkach, na pewno nie przyciągnie poważnych potencjalnych klientów. Tacy lubią mieć wybór. I nie tylko wybór, ale także możliwość posłuchania. A tu nic z tego. Zgiełk, szum i spod sufitu nieustannie sączy się „windziana” muzyczka, która rzekomo ma uspokajać i tworzyć atmosferę ogólnego szczęścia i wzajemnego zrozumienia. Tak na marginesie; być może na część klienteli działa to w taki sposób, ale na personelu, który tkwi zanurzony w tej słodkawej muzyczce przez zmianę 10-12 godzinną wpływa to niemalże destrukcyjnie.

Więc jak tu posłuchać wybranego sprzętu? Nie da się. I nikogo to nie interesuje. Odgórne decyzje z którymi się nie dyskutuje.

To jedna sprawa.

Druga, znacznie smutniejsza jest taka, że regularny sprzęt audio zajmuje zbyt wiele miejsca. Na półkach i ogólnie w całym sklepie. Korzystniejszym rozwiązaniem jest ekspozycja sporej ilości mini i mikro zestawów. Kosztują mniej, mają wiele funkcji i nie zajmują miejsca. Zawsze znajdzie się mało zorientowany klient, który da sobie wmówić, że ma możliwość zakupienia fenomenalnego sprzętu stereo, nawiązującego brzmieniem niemal dla klasy High-Endowej. Małego, zgrabnego, poręcznego i kosztującego stosunkowo nieduże kwoty.

Bo przecież kupowanie regularnych klocków audio, to tylko przepłacanie. I głupota.

A jeszcze lepszym posunięciem jest uzbroić półki sklepowe w wielką ilość Soundbarów, wraz z dopasowanymi do nich Subwooferami. Koniecznie z możliwością współpracy z Bluetoothem.

Wtedy pozostaje już tylko przekonać klientów, że to im w zupełności wystarczy zarówno do polepszenia jakości i mocy dźwięku w trakcie oglądania telewizji, jak również do słuchania ulubionych gatunków muzycznych. Niektóre Soundbary są doposażone w małe monitorki, które z pewnością polepszą odbiór muzyki. Ale pamiętajcie, że to nie są rasowe monitory stworzone do delektowania się muzyką. Ich jakość zazwyczaj pozostawia co nieco do życzenia. Skonstruowano je głównie z myślą o rozszerzeniu na boki efektów typowo filmowych typu; przelatujący helikopter.

A i tak, czy się sprzeda mikro zestawik stereo, czy Soundbara, jedynym ważnym elementem całej transakcji jest sprzedanie klientowi przedłużonej gwarancji i ubezpieczenia na zakupiony sprzęt. Tylko to się liczy. Jeżeli akcja się powiedzie, to i Sprzedawca/Doradca i Kierownik Sali, a już szczególnie Dyrektor placówki/sklepu kraśnieją z zadowolenia. Bo to główna podstawa do wypłacania premii, dodatków za sprzedaż, czy jak kto lubi to nazywać.

Ani klient, ani jakość sprzedanych urządzeń, nie mają tu najmniejszego znaczenia.

Dlatego nie zdziwcie się, jeżeli usłyszycie w jednym z takich sklepów, że najlepszym dla Was rozwiązaniem dla Was jest zakup np. Soundbara.

Ktoś ma w tym konkretny interes, żebyście tak myśleli.

Nawet rzeczony Dyrektor w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej twierdził, że audio w dawnym znaczeniu tego słowa, jest już tak wielki przeżytkiem, że niemal dorównuje zamierzchłością bohaterom „Iliady” Homera. Teraz są inne, nowoczesne czasy. I on (Dyrektor osobiście) ma w domu jedynie Soundbar z przepotężnym Subwooferem. I na tym słucha muzyki przekazywanej Bluetoothem z telefonu. A w dodatku jak będzie chciał odwiedzić znajomych i w trakcie miłego spotkania „przy kawie” zaprezentować im swoje najnowsze fascynacje muzyczne, nie musi już targać ze sobą płyt.

Wszystko czego potrzebuje w tym celu, to jego Smartfon. Bo zdążył już przekonać większość swoich znajomych, żeby także wyposażyli się w takie możliwości i zakupili (być może nawet w jego sklepie) potrzebne sprzęty. Rzecz jasna z przedłużoną gwarancją i ubezpieczeniem na wypadek nieszczęśliwych i nieprzewidzianych wydarzeń.

Ot siła perswazji.

Najciekawsze dla mnie było to, że ten facet w przeszłości był kierownikiem działu audio w tym sklepie. W czasach kiedy wybór takich towarów był wielokrotnie większy, a i możliwość odsłuchu bardziej komfortowa.

I jak normalny sprzęt audio może się dobrze sprzedawać w takich sklepach? Nie może. Skoro zarówno personel jak i kadra kierownicza myślą jedynie o naciągnięciu ludzi na beznadziejne, ale dochodowe sprzęty? Inna sprawa, że większość doradców i tak nie ma zbyt dużego pojęcia o rasowym sprzęcie audio. Nie bardzo też rozumie pojęcia "neutralności", "naturalności", "głębokości sceny", "przestrzeni" etc.

Podobnie zresztą jest w kwestii płyt. Zarówno CD jak i winyli.

Znacznie ograniczono lub nawet skasowano stoiska z takimi towarami. Bo się kiepsko sprzedawały, bo zajmowały bardzo dużo miejsca. A niby jak miały się sprzedawać? Żeby obrót na tym typie towaru był duży (marże wcale nie są takie małe) trzeba mieć bardzo dużą ofertę. Trzeba też mieć stoisko na którym każdy klient przed zakupem mógłby „rzucić uchem” na wybraną płytę. Jeden, czy nawet półtora regału, które poświęcane były na ekspozycję płyt, to o wiele za mało. Również odejście wielu doskonale przygotowanych merytorycznie fachowców płytowo/muzycznych powodowało, że zamówienia bywały chaotyczne i najczęściej zupełnie nietrafione, albo co gorsza narzucane przez Centralę. 

Trzeba by znowu zatrudnić „przytomnych” ludzi, którzy potrafiliby pomóc takim wielkim sklepom odzyskać wiarygodność. Zamawiając wartościowe i ciekawe pozycje.

A płyty wcale nie sprzedają się tak kiepsko, jakby sobie tego życzyli dyrektorzy i kierownicy takich sklepów. Statystyka sprzedaży ostatnich lat wykazywała raczej wzrost.

Tyle, że łatwiej olbrzymie ilości metrażu potrzebne na ekspozycję uczciwej, obszernej płytowej oferty, zastawić czymś innym.

Domyślacie się już o co chodzi?

Do płyt nikt Wam nie może sprzedać wydłużonej gwarancji, ani ubezpieczenia. Jest na nich zysk. Ale taki staromodny, tradycyjny i nie dający wysokich premii.

Warto zatem się czasem zastanowić, co tak naprawdę jest już przestarzałe (choćby miało o niebo lepszą jakość, niż nowe standardy) a co jest jedynie kreacją wymyśloną przez przedstawicieli handlu elektroniką. Bo być może ktoś wmawia Wam, że społeczeństwo na całym świecie przestawiło się już dawno na coś nowego, wygodniejszego, tylko po to żeby więcej na Was zarobić.

Ja to odbieram jako zwykłą manipulację.

Dlatego nie mam ani Soundbara, ani Subwoofera. Jedno i drugie przekłamuje brzmienie muzyki. Nie korzystam z Bluetootha, bo jego wady mi przeszkadzają.

Tak. Jestem staromodny w tych kwestiach. Zdecydowanie wolę porządne, solidne klocki stereo i normalne głośniki. Dopóki ktoś takie rzeczy konstruuje i produkuje, dopóty będą ludzie, którzy zechcą je kupować. I tej grupie nikt nie wmówi, że są „oldfashioned”. Są odporni na tanie manipulacje. Wiedzą bardzo dokładnie czego chcą i czego oczekują od upatrzonego sprzętu.

I dobrze.

Wierzę, że pewnego dnia większość tych „naciągniętych” na nowe technologie i wygodę klientów, zrozumie co się tak naprawdę stało i dlaczego mają w domach beznadziejne, tandetne sprzęciki. Wykonają poważną woltę i powrócą do urządzeń, które grają prawdziwym, dokładnym i naturalnym dźwiękiem.


Czego sobie i wszystkim innym życzę.

Z całego serca.


Marek „Maro” Kulesza

 

Kontakt

tel. 797 936 220
mail: audio@iviter.pl
Pl. Konstytucji 5, Neon Instrumenty Muzyczne Warszawa

Serwis:  tel. 22 113 40 88  mail: serwis@iviter.pl

godziny otwarcia : 10.00 - 19.00

“Their Satanic Majesties Request” to bodaj najbardziej niedoceniany album w historii Rolling Stonesów. Do tego stopnia, że przez jakiś czas pomijano go przy okazji wznowień i remasteringów dyskografii tej grupy. I…

Nadal jesteśmy w pamiętnym 1967 roku, który obfitował w niemal niezliczoną ilość doskonałych, interesujących płyt. Większość z nich została niesłusznie zapomniana, ale wydano wówczas również takie, które do dzisiaj…

Jimi Hendrix, człowiek z olbrzymim doświadczeniem studyjnym i scenicznym, ale jako sideman, lub muzyk kontraktowy, postanowił założyć własny zespół. Zespół z którym będzie grał taką muzykę jaką zechce.

Supergrupa CREAM powstała w 1966 roku i składała się z cenionych i niezwykle sprawnych instrumentalistów. Gitarzysta Eric Clapton był wówczas nazywany Bogiem. Perkusista Ginger Baker wytyczał nowe szlaki i metody gry…